Dziś pragnę podzielić się z Wami moim ogromnym rozczarowaniem ostatniego czasu, a mianowicie produktem od Bielendy - masłem do ciała.
Kupiłam je już jakiś czas temu, w promocji w Rossmannie (kosztowało wówczas jakieś 7zł bodajże). Jednakże miałam trochę zalegających kosmetyków do ciała, które musiałam pozużywać, więc to masełko czekało na swoją kolej.
Cóż, opakowanie - musicie przyznać - wygląda zachęcająco. Schludne, proste, zwyczajnie ładne.
Skład: Aqua (Water), Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Caprylic/Capric Triglyceride, Ethylhexyl Stearate, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-18, Glyceryl Stearate, Glycerin, Cyclopentasiloxane, Stearic Acid, Isodecyl Neopentanoate, Dimethicone, Propylene Glycol, Gossypium Herbaceum (Cotton) Seed Extract, Allantoin, Sodium Hyaluronate, Disodium EDTA, Triethanolamine, Phenoxyethanol, Benzoic Acid, Dehydroacetic Acid, Ethylhexylglycerin, Polyaminopropyl Biguanide, DMDM Hydantoin, Parfum (Fragrance), Geraniol, Hydroxycitronellal, Limonene, Linalool
Co ja mogę tak pokrótce powiedzieć od siebie? A no na pewno tyle, że zapach wyżej wymienionego kosmetyku jest jak dla mnie koszmarny - sama chemia. I wydawać by się mogło, że będzie delikatny i przyjemny - jakże pozory mylą! Nawet nie potrafię go z niczym porównać, jest okrutny. Konsystencja jest sugeruje zmianę nazwy z "masło" na "krem do ciała". Wówczas bym się zgodziła. Nawilżenie jest całkiem dobre, to akurat jedyny i chyba najważniejszy plus tego produktu. Jednakże kosmetyk dość długo się wchłania mimo swojej konsystencji. Do mnie nie przemówił. Zużyję jak najprędzej i już do niego na pewno nie wrócę.
Miałyście ten produkt? Jakie na Was wywarł wrażenie?:)